czwartek, 27 czerwca 2013

Prolog

Imradath w oczach całego narodu był wiecznie wilgotnym, ciemnym miastem, przesłoniętym gęstą mgłą. Tysiące par butów uderzały o brukowane uliczki, bezustannie przecinając powietrze cichym, monotonnym stukotem. Towarzyszyły mu rozmowy i ich echo, rozbrzmiewające długo po ich zakończeniu. Dźwięk odbijał się od kamiennych ścian wysokich budynków. 
Wszystkiemu, zgodnie z oczekiwaniami, towarzyszyły ciężkie krople, siekące ukosem puste uliczki. 
Miło byłoby móc powiedzieć, wzór biorąc ze schematycznych opowiastek na codzień nam wciskanych, że w nocy stolica ożywała. Że tętniła życiem, że ludzie wybiegali na ulice i zapominali o sporach. Czy komuś jednak potrzeba w to wierzyć, powątpiewam. Imradath nocą nie zmieniał się prawie wcale - jeno stawał się bardziej brudny, nieco mroczniejszy, a dźwięki mocniej przytłumione przytłumione. 
Już gdy zmierzchało, wszyscy mieszkańcy wracali do pozornie bezpiecznych mieszkań. Kryli się pod pierzynami, zdmuchiwali świece i wykorzystywali cenne godziny pozbawione strachu na rozmyślanie w niespokojnym półśnie, co nowy dzień wniesie do ich życia. 
Oczywiście, nie wnosił zupełnie nic. 
Księżyc wisiał nad Imradathem, a potem spełzał z niego w ciszy, ustępując słońcu. Niebo przybierało szary kolor, miejscami skrząc się ciepłym pomarańczem. 
Dni zlewały się w jedno. Ciężko było powiedzieć cokolwiek. Nic nie przerywało jednakowych, smutnych dźwięków, które, mimo, że nie cichły, coraz mniej dawały się we znaki. Zamierały. 
*** 
To na pewno dziś! Już dziś będzie inaczej i poczujesz tę zmianę, zatoniesz w niej i będzie ona prawie wieczna i prawie piękna, jak wszyscy jesteśmy. Uśmiechniesz się, a potem zmiana zginie wśród monotonii i nie będzie już zmianą - będzie rutyną. Tak to z przełomami bywa, że giną równie szybko, jak się pojawiają.